Recenzja filmu

Serce Jamajki (2019)
Peter Webber
Ken Boothe
Frank Dowding

W znanym rytmie

Kręgosłup dokumentu Webbera stanowią dźwięki tytułowej płyty "Inna De Yard". Lecz równie ważne są tu biografie 70-letnich muzyków i snute przez nich opowieści. Już Wim Wenders w "Buena Vista
Pomysł Petera Webbera jest tyleż prosty i oklepany, co obiecujący. Twórca "Dziewczyny z perłą" uczepia się weteranów reggae, którzy na wzgórzach Kingston, wśród dźwięków lokalnej przyrody chcą odświeżyć hity gatunku, by z akustycznym albumem pod pachą, muzyką na ustach i młodszym wsparciem u boku znów wyruszyć w świat. Zwieńczeniem ich podróży ma być koncert w Paryżu (to właśnie Francuzi sfinansowali filmową eskapadę do stolicy Jamajki). Kręgosłup dokumentu Webbera stanowią więc dźwięki tytułowej płyty "Inna De Yard". Lecz równie ważne są tu biografie 70-letnich muzyków i snute przez nich opowieści. Już Wim Wenders w "Buena Vista Social Club" pokazał, że ukryta w kulturowym tyglu muzyczna klasyka i mądrość Matuzalemów razem otwierają emanujący melancholią portal do przeszłości. Tak jest i tym razem: kultowe melodie i charakterystyczna rytmika z Jamajki stają się pretekstem do rozmowy o życiu, przemijaniu, historii, polityce i miłości.


Na czoło filmowanego zespołu wysuwa się czterech oryginałów – Ken Boothe, Cedric Myton, Kiddus I, Winston McAnuff – i jedyna kobieta w gronie, Judy Mowatt. Ten pierwszy wzbudza respekt baronowym gestem i charyzmą pastora. Drugi jest biedującym rybakiem, chyba wyjętym z jakiejś apokryficznej Ewangelii. Trzeci ma głos jak dzwon i aktorski epizod za sobą. Czwarty z nierozłącznym dżointem w ustach przeżywa żałobę po tragicznie zmarłym synu. Jest jeszcze ona – muza młodszych artystek; śpiewała z Bobem Marleyem, choć równie dobrze odnalazłaby się na scenie gospel. Wszyskim daleko do zapełniających nam głowy artystowskich stereotypów. Każdy ma osobną historię od opowiedzenia; bez pozerstwa, za to z pasją. Przechadzając się przez biedujące ulice Kingston, słuchamy monologów o międzynarodowych sukcesach, finansowych klęskach, pozabranżowym nonkonformizmie, problemach z prawem i narkotykami co poniektórych artystów. Obserwujemy starzejące się, choć wciąż wywijające do muzyki ciała. Nieco już może rozstrojone, lecz nadal pełne werwy głosy cudownie płyną po linii melodycznej tamtejszej angielszczyzny.

Świetna jest ta rozmaitość tonów i opinii (wcale nie tak oczywista – o czym świadczy zaraz wchodzący na ekrany, hermetycznie fanowski dokument Olgi Bieniek o Kulcie Kazika Staszewskiego). Obok intymnych historii dostajemy konteksty szersze. "Niektóre kraje mają diamenty, inne mają ropę naftową. My mamy muzykę reggae", mówi jeden z bohaterów i słowa te stanowią klucz do zrozumienia twórczej strategii reżysera. Reggae, niczym blues w Stanach, towarzyszy ewoluującemu, stopniowo uwalniającemu się narodowi jamajskich niewolników. Przez lata śpiew stał się tradycyjnym wyrazem ludzkiej odporności, świadectwem przetrwania, znakiem oporu w skolonizowanym kraju. Dziś charakterystyczny rytm jest także znakiem nadziei na przeławanie barier rasowych i ekonomicznych w ogóle. Uśmiech na twarzach filmowanych artystów i szacunek lokalnej społeczności mówią same za siebie. Życie bohaterów ukazuje jednak także nieplanowane skutki narodowej niezależności: obok muzyki to bieda i przestępczość wpisały się w jamajską codzienność.


Nie zamykajcie kajecików. W wyliczaniu kontekstów Peter Webber dopiero się rozkręca. Obok historycznego dziedzictwa i społeczno-politycznego zaangażowania piosenkarzy jest jeszcze taneczna ewolucja gatunku, duchowe katharsis i religijna asceza Rastafarian, Jah i Babilon odmieniane przez przypadki, wreszcie – zglobalizowany styl życia i trochę sloganów o miłości do ludzi i świata. Przydałoby się, by ktoś ujarzmił niczym nieokiełznany zachwyt Webbera kulturotwórczym potencjałem reggae. Entuzjazm reżysera i nieco może nazbyt sentymentalny ekshibicjonizm gadających głów sprawiają, że nadmiar kontekstów upodabnia film do bryku rodem z encyklopedii. Całkiem możliwe, że do tego sprowadzały się ambicje twórcy – "Serce Jamajki" to bądź co bądź udane upamiętnienie wiekowych muzyków i ciekawy przegląd uprawianego przez nich gatunku. W tym koniec końców schematycznym natłoku informacji brak jednak miejsca na większą niewiadomą, która wywindowałaby ów dokument ponad standard, a nas zatrzymała myślami na dłużej.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones